Nie wiem czy zauważyliście, ze ostatnio na blogu najczęściej pojawiam się na tle jakiejś
natury. A to w polu stoję, a to nad jeziorem albo nad jaką rzeką... Zdaje mi się, ze w centrum Zurichu nie byłam już wieki, a przecież moje ulubione zdjęcia to te na tle miejskich zaułków. Ale tak się jakoś z moim ukochanym Miastem ostatnio mijamy... Mam nadzieje, ze wkrótce to nadrobię, a póki co uraczę Was kolejnym łonem. Łonem
natury oczywiście;) Moje drogi zawiodły mnie tym razem w majestatyczne góry Engelbergu, gdzie wylegiwałam się na miękkiej trawie i moczyłam stopy w lodowatym potoku....
Mam kilka takich rzeczy w swojej szafie, które od paru sezonów leżą w niej zupełnie nie noszone. Nówki sztuki. Sama nie wiem dlaczego czasami się tak dzieje, ze coś kupie, a potem...odkładam "na potem";) Tak tez stało się z tą
bluzką. Kupiona kiedyśtam na jakiejśtam wyprzedaży, odwisiała swoje w szafie, aż przyszedł na nią odpowiedni moment. A fajna jest przecież, leciutka i zwiewna. Koronkowo-kwiatkowo-wkratkowa. Taka trochę ...
patchworkowa;)